Kłopoty z historią
Irena Lasota
AFP
Nikt nie lubi być podglądany. Nie wiem nawet, czy w psychologii lub psychiatrii istnieje określenie na (nienormalny) stan, w którym pacjent chciałby być oglądany, samemu o tym nie wiedząc. Nie chodzi tu o ekshibicjonizm, gdzie przyjemność polega właśnie na tym, żeby pokazujący czy pokazująca (zazwyczaj części ciała) widział reakcje kogoś, kto go – niezamierzenie – zobaczył. Nie zajmuję się tu też teologią. Jeśli ktoś wierzy czy zakłada, że widzi go cały czas, ogląda czy może go widzieć Pan Bóg, to jest to kwestia wiary, ale też i wyboru (i samej wiary oraz jej elementów – nie wiadomo na przykład, czy Bóg muzułmański widzi, czy nawet mógłby widzieć, gdyby chciał – protestantów. I na odwrót, i tak dalej…).
Od jakiegoś czasu słyszę jednak – z rosnącym niepokojem – że czujnie przygląda mi się historia. Nie tylko zresztą mnie, ale wszystkim, indywidualnie i grupowo. Wydawało mi się kiedyś, że podglądanie nas przez historię skończyło się wraz z odejściem w niebyt (zwany również historią) marksizmu i materializmu historycznego, które na studiach – w PRL-u – nie bardzo mogłam zrozumieć. Historia zresztą nie tylko nas podglądała, ale też oceniała (zazwyczaj surowo).
Minęło sporo lat i nagle zaczęłam coraz częściej słyszeć – tym razem po angielsku – o historii. Najpierw mówiono nieśmiało, choć zachęcająco, że dobrze jest być po jej dobrej stronie, potem, żeby nie zapominać, że spoczywa na nas jej oko, ale teraz mamy już do czynienia z prawdziwą lawiną historii, która nas oceni, potępi i ukarze. Gdy zaczęłam się przyglądać tej retoryce z bliska, okazało się, że w Stanach Zjednoczonych najchętniej posługują się nią kręgi „postępowe”. Cudzysłów oznacza tu ironię, którą łatwiej w tym przypadku oddać tonem niż znakiem interpunkcyjnym.
„Postępowy” oznacza dziś w Stanach myśl na lewo od centrum Partii Demokratycznej, może nawet nie myśl, ale jakiś zbiór niekoniecznie koherentnych myśli, mozaikę sympatii i antypatii oraz paletę sloganów za i przeciw. Postępowcy, tak jak kiedyś marksiści, mają poglądy na wszystko i w jakiś tajemniczy sposób przekazują je sobie, jak ptaki, które komunikują się niewerbalnie, żeby jednak polecieć następnie razem, w jednym stadzie, na łąkę oddaloną o kilka tysięcy kilometrów. Tak jak komuniści, postępowcy nie mają poczucia humoru, i gdyby mieli (już) swoje łagry, to wsadzaliby tam dowcipnisiów naśmiewających się z politycznej poprawności.
Marksiści i komuniści mieli (i mają) pojęcie o tym, czym jest historia i jak można się nią posługiwać. Najlepszym przykładem jest Putin, który oczywiście wie (w odróżnieniu od większości Rosjan) o zbrodniach stalinizmu, o pakcie Ribbentrop-Mołotow, okupacji Polski, stłumieniu powstania na Węgrzech, okupacji Czechosłowacji czy Krymu i rozumie, że należy każdy niekorzystny fakt historyczny obrócić do góry nogami. Opisał to genialnie (do tej pory chyba nigdy nie użyłam tego zwrotu na piśmie) Janusz Szpotański, wybitny satyryk, poeta, socjolog, historyk i psycholog.
Bo nic nie wzrusza tak Zachodu,
jak szum frazesów o wolności.
Możesz pół świata zakuć w dyby,
strzelać w tył głowy, łamać kości,
ale bredź przy tym o ludzkości,
o Lepszym Jutrze, Wielkim Świcie,
a wyjdziesz na tym znakomicie!
Wot Gitler, kakoj to durak!
On się przechwalał zbrodnią swoją!
A mudriec to by zdiełał tak:
Nu czto, że gdzieś koncłagry stoją?
Nu czto, że dymią krematoria?
Taż w nich przetapia się historia,
niewoli topią się okowy,
powstaje sprawiedliwszy świat,
rodzi się typ człowieka nowy!
Pouczanie takich jak Putin nie ma oczywiście sensu, bo oni wiedzą swoje, a nawet więcej. Amerykańscy postępowcy zaś, mówiący tak często o historii i antropomorfizujący ją, nie mają o niej najmniejszego pojęcia (tak jak i o geografii zresztą). Mają już tylko zamglone poczucie, odziedziczone po trockistach lub może nawet po Noamie Chomskim, że historia jest potężną siłą, z którą lepiej być w jak najlepszych stosunkach. To oni są właśnie tym Zachodem Szpotańskiego, opisanym powyżej w „Carycy i Zwierciadle”, a także w „Bani w Paryżu”. Gdy już wszystko wydaje się ponure i beznadziejne, gdy czujemy się otoczeni kretynizmem – warto zajrzeć do Szpotańskiego.
Irena Lasota – Stała współpracowniczka Plusa Minusa, weekendowego wydania “Rzeczpospolitej”
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com