Pomnik polskiej cnoty, czyli skandal w Treblince
Jan Grabowski
Uroczystość upamiętniająca Jana Maletkę, zamordowanego za podanie Żydom wody na stacji kolejowej w Treblince. Wydarzenie wieńczyło edycję programu ‘Zawołani po imieniu’ w 2021 r. Przemawia Magdalena Gawin, wiceministra kultury (Fot. PatMic / Instytut Pileckiego)
Stawianie pomnika Polakowi za pomaganie Żydom w Treblince budzi oburzenie. Nie jest mi znana ani jedna relacja żydowska, która mówiłaby o bezinteresownej pomocy niesionej przez tamtejszą ludność. W źródlach znalazłem chciwość, wyrachowanie i okrucieństwo.
25 listopada 2021 r. na byłej stacji kolejowej w Treblince Instytut Pileckiego odsłonił pomnik upamiętniający Jana Maletkę, pracownika kolejowego, który w sierpniu 1942 r. został tam zabity za przynoszenie wody Żydom zwożonym transportami śmierci do obozu zagłady. Jeżeli wierzyć urzędnikom z IP – co dla historyka Zagłady jest ryzykowne – Maletka niósł pomoc z pobudek altruistycznych, bez chęci zarobku.
Pomnik w Treblince jest kolejnym upamiętnieniem w ramach akcji IP „Zawołani po imieniu”. Celem tego programu finansowanego przez państwo jest uczczenie Polaków, którzy stracili życie, niosąc pomoc Żydom w czasie Zagłady. Podczas uroczystości ówczesna wiceministra kultury i dziedzictwa narodowego Magdalena Gawin, która zrezygnowała z funkcji i 1 stycznia została dyrektorką IP, powiedziała: „To miejsce jest tak szczególne i naznaczone takim cierpieniem tysięcy niewinnych ludzi, że musimy wszyscy pracować nad tym, żeby z tego nieszczęścia, z poświęcenia się młodego chłopaka, powstało dobro. Dobro musi zawsze zwyciężyć”.
Takie słowa w Treblince zakrawają na kpinę, na szyderstwo z pamięci pomordowanych. Słowa urzędniczki odpowiedzialnej za „właściwą” wykładnię historii wskazują dobitnie, że zarządzający polską pamięcią nie mają pojęcia o charakterze miejsca, w którym się znaleźli, a śmierć 900 tys. Żydów nie ma dla nich znaczenia wobec doraźnych potrzeb polskiej polityki historycznej.
Akcja Mazowsze
Warto odnotować zdumiewającą predylekcję IP do upamiętniania Polaków na wschodnim Mazowszu, na terenach wokół Treblinki, w powiatach węgrowskim i sokołowskim. Nie wolno zapomnieć o powiecie ostrowskim, skąd pochodzi rodzina Magdaleny Gawin i gdzie IP odsłonił – opierając się na budzących wątpliwości dowodach – pomnik ku czci jej krewnej. Urzędnicy Instytutu na tym terenie postawili już pomniki w Wapniewie, Czyżewie-Sutkach, Treblince, Nurze, Sadownem, Porębach-Kocębach, Sterdyni, Ostrowi Mazowieckiej, Węgrowie i Stoczku. Ten geograficzny fokus jest więcej niż dziełem przypadku, gdyż mapa „polskiego poświęcenia dla Żydów” jest najgęstsza na terenach byłego dystryktu krakowskiego i radomskiego. W rzeczywistości wschodnie Mazowsze – szczególnie tereny wokół obozu w Treblince – były miejscem zawziętego polowania na żydowskich zbiegów, a nie ich ratowania! Jeżeli jednak celem IP jest „neutralizacja” pamięci o żydowskim cierpieniu w Treblince i rewindykacja żydowskiej tragedii na użytek polskiej pamięci, to ten fokus staje się zrozumiały.
Erygowanie pomnika poświęconego Polakowi ratującemu Żydów w miejscu uświęconym krwią setek tysięcy ofiar Holokaustu jest nie tylko znakiem złego smaku, ale przede wszystkim pychy i bezwstydu. Nieważne, czy odbywa się to na terenie samego obozu zagłady w Treblince, czy na nieodległej stacji kolejowej.
Treblinka to miejsce, które powinno być zastrzeżone dla upamiętnienia żydowskiego cierpienia.
Stacja jest symbolem żydowskiej męki. Tu stłoczeni w wagonach i konający z pragnienia Żydzi padali ofiarą polskich wyrostków, domagających się od nich złota, dolarów i kosztowności za kroplę wody.
Dla historyków Zagłady, szczególnie tych, którzy szczegółowo badali okropności, które działy się w Treblince, jest oczywiste, że budowanie pomników polskiej chwały w tym miejscu jest moralnie naganne.
.
Uroczystości w Treblince w relacji TV Ostrów
.
Nawet gdyby Jan Maletka rzeczywiście działał bez chęci zysku – czego po prostu nie wiemy – to nawet wtedy, ze względu na szacunek dla prawie miliona ofiar Treblinki, jego pomnik nie powinien tam stanąć. Żeby zrozumieć dlaczego, oddajmy na początek głos świadkom: Żydom, którzy znaleźli się na stacji w Treblince i przeżyli.
Treblinka. Majątek za kroplę
Jankiel Wiernik, schwytany w Warszawie 23 sierpnia 1942 r., w transporcie śmierci na stacji w Treblince znalazł się 24 sierpnia, cztery dni po śmierci Maletki. W jego wydanej jeszcze podczas wojny relacji czytamy: „Dzień był upalny. Duszność straszna. Byliśmy więc bardzo spragnieni. Wyglądałem oknem. Wieśniacy przynosili wodę i żądali za butelkę 100 zł. Nie miałem pieniędzy, prócz 10 zł, a w srebrze 2,5, 10 z obrazem Marszałka, które przechowywałem na pamiątkę. Musiałem więc z wody zrezygnować. Inni kupowali. Za 1 kg chleba razowego płacono 500 zł”.
25 sierpnia 1942 r. na stacji w Treblince pojawił się (w transporcie Żydów z pobliskich Łosic) Eddie Weinstein, który opisał sceny rozgrywające się na peronie: „Byliśmy niewiarygodnie spragnieni i nie wiedzieliśmy, co się z nami stanie. Jednak nawet w takich warunkach pieniądze, a jeszcze bardziej biżuteria, wciąż pozostawały cenne. Polacy, którzy pracowali na stacji, podeszli do SS-mana, pytając o zgodę na rozdzielenie wody pomiędzy spragnionych ludzi. Żołnierz wyraził zgodę.
Przynieśli więc wiadra z wodą w pobliże wagonów i napełniali butelki, które wciskali im pasażerowie. Jednak pobierali za to solidną opłatę.
Polskie pieniądze uważali widać za bezwartościowe, akceptowali tylko twardą walutę i kosztowności, jak obrączki, pierścionki i brosze. Bez tego nie można było dostać wody. Ci »litościwi« Polacy na pewno dzielili się zyskiem z żołnierzami. Ktoś z naszego wagonu dał im kilka złotych monet, za co otrzymaliśmy prawdziwy skarb: niewielkie wiaderko z wodą”.
26 sierpnia 1942 r. na stację, gdzie dziś stoi pomnik polskiej cnoty, przyjechał w transporcie z Warszawy Abram Jakub Krzepicki, któremu potem udało się uciec z Treblinki i wrócić do warszawskiego getta. Krzepicki zginął w powstaniu, ale w archiwum Emanuela Ringelbluma zachowało się jego świadectwo spisane przez Rachelę Auerbach: „W wagonie było coraz gorzej. Wody! Błagaliśmy przez okienko kolejarzy. Chcieliśmy im dać za to dużo pieniędzy. Było bardzo źle. Nie mieliśmy pieniędzy aż tyle, ile potrzeba nam było wody. Płacono 500 i 1000 złotych za trochę wody. Pieniądze brali kolejarze i szaulisi [członkowie litewskiej organizacji paramilitarnej, współpracującej z hitlerowcami]. Kto sam tego nie doświadczył, nie uwierzy (…) zapłaciłem 500 złotych (więcej niż połowę tego, co posiadałem) i dostałem garnuszek (ok. pół litra) wody. Kiedy zacząłem pić, dopadła mnie kobieta z krzykiem, że jej dziecko zemdlało. Piłem i nie mogłem oderwać garnczka od ust. Kobieta z całej siły wbiła się zębami w moją rękę. Chciała mnie zmusić, żebym przestał pić i zostawił trochę wody…”.
A ocalały z Zagłady Zdzisław Goldstein wspominał: „Na stacjach ludność polska pokazywała nam na migi, że jedziemy na śmierć. Gdy prosiliśmy o wodę, mówiono nam: »Dajcie dolary, a przyniesiemy«”.
Żydy, rzućta zegarek
To samo działo się na innych stacjach wzdłuż torów kolejowych, którymi transportowano Żydów do Treblinki. Jan Piechocki ukrywał się na aryjskich papierach w Węgrowie. Latem 1942 r. znalazł się koło stacji w Sadownem na północnym wschodzie powiatu węgrowskiego. Wspominał: „Między Ostrówkiem a Sadownem stał na bocznym torze pociąg towarowy. Ukraińscy wartownicy snuli się wzdłuż wagonów, co zwróciło moją uwagę. Krzyczeli na chłopaków z butelkami próbujących podejść do wagonów. Dopiero wtedy zrozumiałem: przez małe okienka, poprzez kolczaste druty wysuwały się ręce po wodę. Chłopcy usiłowali zmylić czujność konwojentów i podać butelki po wzięciu zapłaty. Usłyszałem wołania: »Żydy, rzućta zegarek!«. Stanąłem jak wrośnięty w ziemię”.
W Sadownem, gdzie według innego ocalałego Żyda polska ludność masowo trudniła się polowaniem na zbiegłych z transportów Żydów, Instytut Pileckiego umieścił kolejny „pomnik polskiej cnoty”. Ma przekonać miejscowych i turystów (wszystkie napisy na obeliskach są po polsku i po angielsku), że Holokaust to historia polsko-żydowskiej przyjaźni i polskiego poświęcenia.
Samuel Rajzman, uczestnik powstania w Treblince [sierpień 1943], patrząc na tę sytuację z nieco ogólniejszej perspektywy, pisał:
„Chłopi w okolicach Treblinki byli na ogół bardzo wrogo usposobieni do Żydów. Wydawali, wyłapywali dzieci i jak bydlątka na postronku przyprowadzali do Treblinki, na śmierć. Dostawali za to może 1/4 kg cukru, a może nic.
Wsie okoliczne obok Treblinki mają duże skarby w złocie wydarte Żydom”.
Ryszard Glazar, inny uczestnik powstania w Treblince, jeden z rozmówców Claude’a Lanzmanna w filmie „Shoah” (1985), pisał: „Cała okolica wzdłuż i wszerz pasożytuje na tej wielkiej rzeźni skażonej mamoną. Wszystkim zależy, żeby Treblinka istniała nadal i pozostawiała swój cenny produkt uboczny – pieniądze, złoto, diamenty”.
Europa za żydowskie złoto
Uprzedzając głosy domagające się polskiego punktu widzenia, odnotujmy relację Józefa Górskiego, wpływowego i zamożnego właściciela majątku w Ceranowie położonego przez miedzę od Treblinki. We wspomnieniach „Na przełomie dziejów” Górski pisał: „Niektórzy chłopi przechowywali u siebie Żydów, za co brali sowite wynagrodzenie. Później, gdy stałe niebezpieczeństwo, na które się narażali, zaczęło im zbytnio ciążyć, ucinali Żydom siekierą głowy. Opodal Treblinki leży wieś Wólka Okrąglik.
Gospodarze tej wsi wysyłali swe żony i córki do ukraińskich strażników, zatrudnionych w obozie, i nie posiadali się z oburzenia, gdy te kobiety przynosiły za mało pierścionków i innych kosztowności pożydowskich, uzyskanych w zapłatę za osobiste usługi.
Proceder ten był oczywiście materialnie bardzo korzystny: strzechy znikły zastąpione blachą, a cała wieś robiła wrażenie Europy, przeniesionej do tego zapadłego zakątka Podlasia”.
To mała próbka relacji z miejsca, w którym dziś ministra Gawin z posłusznymi jej urzędnikami z IP piszą na nowo historię Holokaustu w przekonaniu, że „dobro musi zawsze zwyciężyć”.
Jan Maletka. Nie ma dowodów, że sprzedawał
14 grudnia 2021 „zawołał mnie po imieniu” dr Wojciech Kozłowski, dyrektor Instytutu Pileckiego, określając mój artykuł (ukazał się w Wyborczej.pl) o skandalu w Treblince jako „brutalny atak na upamiętnianie Jana Maletki”. Wtórowała mu w mediach społecznościowych Magdalena Gawin, zarzucając mi szerzenie kłamstw i nienawiści. To poważne zarzuty, których nie pozostawię bez odpowiedzi. Ale wpierw odniosę się do słów dr. Kozłowskiego.
Według szefa IP dla zachowania właściwej rzetelności pracownicy IP przeprowadzili „bardzo szeroką kwerendę” dotyczącą okoliczności śmierci Jana Maletki. Kozłowski wymienił zasoby archiwalne, w których prowadzili poszukiwania: Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu, Akta Jana Gozdawy-Gołębiowskiego, Akta Ryszarda Nazarewicza, Archiwum Władysława Siły-Nowickiego, akta Rządu Generalnego Gubernatorstwa, Delegatury Rządu na Kraj, Armii Krajowej, Zbiór relacji Żydów Ocalałych z Zagłady oraz zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich. „Nigdzie nie natrafiliśmy na wskazówkę, aby Jan Maletka pomagał Żydom za korzyści materialne” – twierdzi szef IP.
Dla laika brzmieć to może przekonywająco. W rzeczywistości nie znaczy nic. Równie dobrze dr Kozłowski mógłby napisać: „Nasi urzędnicy przeczytali od A do Z dzieła zebrane Prousta i nie znaleźli w nich niczego niemiłego o Janie Maletce”.
Jeżeli już koniecznie chcemy stawiać komuś pomnik, to naszym zadaniem nie jest szukanie dowodów negatywnych, że dana osoba nie splamiła się czynem haniebnym (w tym wypadku sprzedawaniem wody spragnionym Żydom), lecz gromadzenie dowodów pozytywnych, świadczących o niesieniu bezinteresownej pomocy. Takich dowodów, jak można mniemać, IP w wymienionych archiwach nie znalazł. Prowadzenie kwerendy dotyczącej Maletki w aktach Rządu Generalnej Guberni jest niepoważne, gdyż tam takich informacji nie ma – o czym wie każdy historyk okupacji. Podobnie rzecz się ma z ogromnymi zespołami AK i Delegatury – odnotowywano tam wypadki zdrady narodowej, ale do nich nie zaliczało się sprzedawanie Żydom wody za pieniądze.
Przywoływane przez urzędników IP Akta Głównej Komisji są bezwartościowe, gdy chodzi o kwestie dotyczące polskiej kolaboracji, a niezbyt wiarygodne, jeżeli chodzi o pomoc udzielaną Żydom. Gdybyśmy chcieli na ich podstawie odtworzyć przebieg mordu w Jedwabnem, to okazałoby się, że zbrodni dokonali Niemcy bez udziału Polaków.
Natomiast w przywoływanych przez szefa IP aktach Jana Gozdawy-Gołębiowskiego znajdziemy informacje o akcji dywersyjnej oddziałów AK z okolic Węgrowa i Sokołowa, które uderzyły zbrojnie na obóz zagłady w Treblince, idąc na odsiecz Żydom. Rzecz w tym, że ten atak istniał wyłącznie w bujnej wyobraźni Gozdawy-Gołębiowskiego, który za wszelką cenę i wbrew faktom pragnął włączyć Polaków w żydowską martyrologię. Pisałem o tym obszernie, pisał Michał Wójcik („Treblinka 43′. Bunt w fabryce śmierci”, 2019), pisali inni historycy.
Kłamstwa super-Żydów
Skoro wiemy już, gdzie urzędnicy Instytutu NIE ZNALEŹLI informacji dających podstawy do wzniesienia pomnika, to warto przyjrzeć się dowodom, na których oparli swoją decyzję. Zacznijmy od dzieła z 1989 r. „Martyrs of Charity” Wacława Zajączkowskiego, którego celem jest – jak pisze sam autor – obrona dobrego imienia Narodu Polskiego oraz odparcie niesłusznych zarzutów podnoszonych przeciwko temu narodowi przez „kręgi żydowskie”.
To jedyna książka, która bezpośrednio wiąże Jana Maletkę z nieodpłatnym podawaniem wody Żydom na stacji w Treblince. Dzieło Zajączkowskiego to prawdziwe kuriozum. Podam zagęszczony koncentrat poglądów autora i osób, na których się wspiera: wśród Żydów panuje przekonanie, że katolicy oskarżają ich o to, że są zabójcami Chrystusa. To absurd – twierdzi Zajączkowski, który nigdy o tym nie słyszał i nie spotkał nikogo, kto by coś takiego twierdził. Z książki dowiemy się, że Maksymilian Kolbe nie był antysemitą, a jej centralną część zapełnia esej znanego przyjaciela Żydów Jędrzeja Giertycha pt. „Judeo-Polonia”. Jest w nim tak wiele twierdzeń o żydowskiej podłości i wyrachowaniu, że nie sposób ich tu choćby pobieżnie wyliczyć. Zwieńczeniem tomu jest esej samego Zajączkowskiego pt. „List otwarty” (Open letter), z którego dowiemy się o spisku żydowsko-niemieckim, którego celem było opanowanie ziem słowiańskich. Pogromy z lat 1918-19 określa jako kłamstwa żydowskiej propagandy. Szczególnie kuriozalny jest opis odnoszący się do „rzekomych pogromów”: „Biada Polakowi, który okazałby oburzenie lub też odważył się bronić dobrego imienia swego narodu przed taką potwarzą. Na taki znak oburzenia tylko czekali rozstawieni po bokach żydowscy cwaniacy, których wspierali żydowscy prawnicy oraz szeregi żydowskich świadków, którzy wszystko widzieli, zanim cokolwiek się wydarzyło i byli gotowi zeznać cokolwiek pod przysięgą”. Dalej jest o super-Żydach, o ich kłamstwach i o tym, że dzień upamiętniania Holokaustu stał się „dniem nienawiści do Polski”, itp.
Nazwiska nie pamiętam
Pierwszy tom pracy Zajączkowskiego jest jedynym źródłem pisanym, w którym pojawia się altruistyczny gest Maletki. Czytamy tam (tłumaczę z angielskiego): „Treblinka, powiat węgrowski, województwo warszawskie. Lato 1942 r. Katolicki pracownik kolejowy Jan Maletka został zastrzelony na śmierć przez niemieckiego strażnika, kiedy przynosił wodę Żydom zamkniętym w wagonie bydlęcym. Jego towarzysz, Remigiusz Pawłowicz, który również udał się pomóc Żydom, uratował się, bo wpadł do rowu. Ciało Maletki załadowano na wagon, żeby spalić je razem ze zwłokami Żydów w obozie zagłady, ale wydano je na prośbę kierownika zmiany i pochowano na cmentarzu w Prostyni”.
Zajączkowski powołuje się na własną rozmowę z Pawłowiczem z 1983 r. oraz na pamiętnik Franciszka Ząbeckiego pt. „Wspomnienia dawne i nowe”.
Ząbecki pisze tam, co prawda, że: „za podanie wody na stacji Treblinka zastrzelono robotnika służby drogowej”, lecz dodaje w tym samym zdaniu: „Nazwiska nie pamiętam”. Powiązać go z Maletką w sposób konkretny i pewny więc nie można. Wywiad Zajączkowskiego z Pawłowiczem nie zachował się na żadnym nośniku, nie został w żaden sposób zarejestrowany.
Trudno brać relację Pawłowicza za dobrą monetę, bo był przecież świadkiem we własnej sprawie (jako „towarzysz” Maletki), i trudno przypuszczać, żeby przedstawił wersję obciążającą jego samego.
Jako „źródło” mamy więc kilka słów antysemity, który spisał relację niemożliwą do zweryfikowania i który napisał książkę w celu obrony dobrego imienia własnego narodu.
Dół zamiast rowu
Wzmiankę Zajączkowskiego twórczo rozwinął ks. Paweł Rytel-Andrianik, były rzecznik Episkopatu i współautor (wraz z Edwardem Kopówką, dyrektorem Muzeum w Treblince) książki „Dam im imię na wieki”. Obszerną recenzję tej pracy napisał prof. Dariusz Libionka, zamieszczając ją w dziale „Kurioza” pisma „Zagłada Żydów”.
Rytel-Andrianik pisze: „Dnia 20 sierpnia 1942 r. Jan Maletko (lat 21), pracujący na kolei, oraz Remigiusz Pawłowicz podawali przy stacji w Treblince wodę Żydom zamkniętym w wagonach. Kiedy zobaczył to strażnik niemiecki, zaczął strzelać. Remigiusz Pawłowicz wskoczył do pobliskiego dołu i dzięki temu przeżył, zaś Jan Maletka został zastrzelony. Jego ciało włożono na samochód, który jechał do Treblinki II, gdzie miało być ono spalone. Jednak na prośbę pracownika kolei zdjęto zwłoki Jana Maletki i zawieziono do Prostyni, a tam nastąpił pochówek na cmentarzu. Pod aktem zgonu przechowywanym w prostyńskim archiwum parafialnym podpisał się jako świadek śmierci Remigiusz Pawłowicz”.
Rytel-Andrianik trochę zmienił notatkę Zajączkowskiego: zamiast rowu jest dół, wagon zamienił się w samochód, ale resztę żywcem przepisał z „Martyrs of Charity”. Na poparcie swoich słów Rytel-Andrianik odsyła czytelników do wspomnianego Ząbeckiego (który Maletki po nazwisku nie wspomina) oraz do Zajączkowskiego. Pojawia się też u Rytla-Andrianika nowe źródło, a mianowicie wpis w księdze zmarłych dotyczący śmierci Maletki. We wpisie jest mowa o czasie i miejscu zgonu, lecz nie ma słowa o okolicznościach. Na koniec można wspomnieć niedawno złożoną („wywołaną”) relację córki Pawłowicza (ur. w 1948 r.), która już nic nowego do sprawy nie wnosi.
I co nam pan zrobi?
Reasumując: nie ma wątpliwości, że 20 sierpnia 1942 r. na stacji w Treblince zginął Polak, pracownik kolei, zastrzelony przy próbie podania wody stłoczonym w wagonach Żydom. Natomiast twierdzenie, że robił to wiedziony bezinteresowną troską o bliźnich, wspiera się na mało wiarygodnych lub zgoła niewiarygodnych przekazach i stoi w sprzeczności ze świadectwami Żydów ocalałych z Zagłady. Nie można tego wykluczyć, ale jest to mało prawdopodobne.
Co więcej, nie jest mi znana ani jedna relacja żydowska, w której znaleźć można informację o bezinteresownej pomocy niesionej ludziom stłoczonym w wagonach na rampie w Treblince przez okoliczną ludność.
Być może fakty takie miały miejsce, ale jedyne, co znajdujemy w źródłach, to powszechność bezwzględnej chciwości, wyrachowania i okrucieństwa.
Wznoszenie Janowi Maletce pomnika w Treblince na podstawie tak niepewnych i budzących wątpliwości przekazów jest kolejnym dowodem na tupet, hucpę i brak skrupułów ludzi odpowiedzialnych w Polsce za deformowanie i przeinaczanie historii Zagłady.
W znanej scenie z filmu Barei szatniarz wypowiada słynną kwestię: „Nie mamy pańskiego płaszcza – i co nam pan zrobi?”. W podobny sposób postępują Magdalena Gawin i urzędnicy od IP: „Stawiamy pomnik, bo mamy na to ochotę. I co nam zrobicie?”.
Scena w szatni z filmu „Miś”.
Dr Kozłowski, odpowiadając na zarzuty sformułowane przez prof. Adama Leszczyńskiego w OKO.press.pl zaniepokojonego sytuacją „dowodową” wokół pomnika w Treblince, ujął to zwięźle: „Instytut nie udostępnia wyników kwerend badaczy ze względu na utrwaloną praktykę podobnych instytucji naukowych na świecie. Właściwym miejscem ich prezentacji są publikacje naukowe”.
Ale Instytut Pileckiego nie jest instytutem naukowym, a jego pracownicy nie są naukowcami (podobnie jak nie jest nimi wielu pracowników IPN-u). Są natomiast urzędnikami państwowymi oddelegowanymi przez władze na odcinek walki ideologicznej, który polscy nacjonaliści nazywają „historią narodową”.
Dr Kozłowski, odpowiadając na zarzuty sformułowane przez prof. Adama Leszczyńskiego w OKO.press.pl zaniepokojonego sytuacją „dowodową” wokół pomnika w Treblince, ujął to zwięźle: „Instytut nie udostępnia wyników kwerend badaczy ze względu na utrwaloną praktykę podobnych instytucji naukowych na świecie. Właściwym miejscem ich prezentacji są publikacje naukowe”.
Ale Instytut Pileckiego nie jest instytutem naukowym, a jego pracownicy nie są naukowcami (podobnie jak nie jest nimi wielu pracowników IPN-u). Są natomiast urzędnikami państwowymi oddelegowanymi przez władze na odcinek walki ideologicznej, który polscy nacjonaliści nazywają „historią narodową”.
Instytut Pileckiego. Warto ich zapamiętać
W dzisiejszej Polsce jest wiele instytucji, które trudnią się fałszowaniem i przeinaczaniem historii Zagłady. W kraju, który jest cmentarzem blisko pięciu (spośród sześciu) milionów ofiar Zagłady, to działalność szczególnie haniebna i godna napiętnowania. Warto ich wszystkich spisać, spamiętać, żebyśmy za rok, trzy czy 20 mogli przywołać nazwiska ludzi, którzy – nie mając żadnego dorobku w dziedzinie badań nad Zagładą – włączyli się w nacjonalistyczny taniec niepamięci wokół największej tragedii w dziejach ludzkości. Magdalenę Gawin, dr. Wojciecha Kozłowskiego, dr Annę Stróż-Pawłowską, szefową sekcji „Zawołani po imieniu”, dr. Marcina Paneckiego odpowiedzialnego za „kwerendę” w sprawie Maletki czy Hannę Radziejowską, szefową biura IP w Berlinie, która niespodziewanie rozwinęła w sobie pasję do badań nad Holokaustem. Należy tę ekipę ustawić w jednym szeregu z prawdziwymi Polakami, chwackimi patriotami z IPN-u: hajlującym dr. Tomaszem Greniuchem, dr. Mariuszem Bechtą, wydawcą dzieł hitlerowca Leona Degrelle’a, z dr. Wojciechem Muszyńskim, miłośnikiem Pinocheta, i z zasłużonymi w walce z niezależnymi historykami Zagłady dr. Tomaszem Domańskim i Piotrem Gontarczykiem, czy w końcu z dr. Jarosławem Szarkiem, który nadal nie ma pewności, kto wymordował Żydów w Jedwabnem.
Skandal w Treblince to kolejny dowód na to, jak podstawowe znaczenie mają świadectwa żydowskie, świadectwa ofiar Zagłady i jak brzemienne w skutki jest ich lekceważenie i odrzucenie. A pomnik polskiej cnoty w Treblince stoi – i zapewne stał będzie po wiek wieków.
Ze swej strony mogę jedynie obiecać, że każdy wykład, każde wystąpienie publiczne i naukowe zaczynać będę od przypomnienia skutków polskiej polityki historycznej, której celem stało się zafałszowanie historii Zagłady.
Chciałbym zarazem prosić innych badaczy i badaczki, którzy podzielają mój smutek, gniew i ból, o nagłośnienie tego skandalu.
Prof. Jan Grabowski pracuje na uniwersytecie w Ottawie, jest autorem wielu publikacji na temat Holokaustu, m.in. wydanej w ub. roku monografii „Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie Żydów”
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com