Komunizm zawiesił się w Nowym Sączu. Efekty były za dobre

Premier Józef Cyrankiewicz przy rządowej limuzynie na odnowionym rynku w Nowym Sączu r. ‘Rynek-cudo, Rynek-bajka, wypieszczone i wychuchane, przemyślane w najdrobniejszych szczegółach, kolorowe cacko’ – zachwycał się ‘Dziennik Polski’ (FOT. WOJTEK ŁASKI/EAST NEWS, DOMENA PUBLICZNA)


Komunizm zawiesił się w Nowym Sączu. Efekty były za dobre

Leszek Kostrzewski


Tuż po Październiku ’56 partia pozwoliła władzom Nowego Sącza na samodzielność i przyznała specjalne przywileje. Eksperyment sądecki podważył sens gospodarki planowej.

.

21 października 1956 r., Dom Kultury Kolejarz w Nowym Sączu, sesja Miejskiej Rady Narodowej (MRN). Na sali 300 mieszkańców. Wrze, ludziom puściły hamulce, wykrzykują do włodarzy: „Złodzieje, bandyci, kłamcy”. Obrady trwają 12 godzin – od 11 do 23, w kolejnym dniu kończą się o 1.30 w nocy.

– Ile wzięliście łapówek za przydziały lokali? To, co się wyprawia w kwaterunku, woła o pomstę do nieba! – słychać głos z sali.

– Poobsadzaliście co lepsze posady rodzinami. A człowiek z wykształceniem i wiedzą, na pracę nie ma co liczyć!

– Wierchuszka rozbija się po pracy służbowymi samochodami, jeżdżą do wód, na zakupy. I to ma być Polska Ludowa? To ma być socjalizm?

– Patrzycie tylko, jak się nachapać, siedzicie przy korycie i za nic macie rolnika i robotnika. Wasz czas się skończył. Albo sami odejdziecie, albo was wywieziemy.

Mieszkańcy żądają zmian. Cel osiągają. Całe Prezydium MRN zostaje odwołane, ze składu Rady wylatuje I sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR. Dr Felicja Groniowa na nowego przewodniczącego prezydium zgłasza Janusza Pieczkowskiego. Ten odmawia. Ale ludzie nie ustępują: „Stary, zgódź się, kto jak nie ty”.

Zgadza się, jednak już na starcie przypłaca to zdrowiem. Z domu karetka zabiera go w stanie przedzawałowym. Ale po dwóch miesiącach wychodzi ze szpitala pełen energii do pracy.

Lotnik u steru miasta

We wspomnieniach Pieczkowski pisał: „Brudne, odrapane, z odpadającymi tynkami i dziurawymi rynnami budynki, ogromne wysypisko śmieci niemal w centrum miasta (…). U podnóża zniszczonego zamku Jagiellonów sterczały resztki rozwalonego budynku starej łaźni, cały plac zamkowy przypominał księżycowy krajobraz. Plac przed ratuszem służył, choć tylko umownie, jako »dworzec autobusowy«. Większość lokali sklepowych w północnej i zachodniej pierzei Rynku była pozamykana na głucho, jako że mieściły się tam najrozmaitsze magazyny PZGS i GS. Opłakany był stan nawierzchni ulic, przeważały tłuczniowe i gruntowe, co latem powodowało ogromne zapylenie. Równie opłakany był stan zieleni miejskiej, chwastami i wysoką trawą porastał zapomniany Park Strzelecki”.

Pieczkowski był członkiem Stronnictwa Demokratycznego (satelicka partia PZPR), z wykształcenia prawnikiem, z zamiłowania lotnikiem. Ukończył Szkołę Pilotów i Obserwatorów w Stanisławowie, a po wojnie był dwukrotnym prezesem Aeroklubu Podhalańskiego. Pracował w wydziale przemysłu krakowskiego magistratu, ale gdy jego stanowisko zlikwidowano, przeprowadził się do Nowego Sącza.

Jako przewodniczący MRN zaczął od przewietrzenia kadr. Z pracy wyleciał kierownik wydziału budżetowo-gospodarczego, który później za defraudację dostał trzy lata. A kolejny zwolniony dyrektor zbudował sobie dom z „publicznych” cegieł, wykorzystując „publicznych” budowlańców. W ich miejsca zatrudnił fachowców – speca od wodociągów inż. Walentego Cyłę, a także architektów – Wojciecha Szczygła i Jerzego Kumora. Dyrektorem Nowosądeckich Zakładów Gastronomicznych został Józef Nodzyński.

Nowy Sącz, 1976 r. Zabytkowe kamienice przy Rynku. Z prawej samochód syrena 105, obok motorower Komar i pośrodku samochód gaz-24 wołgaNowy Sącz, 1976 r. Zabytkowe kamienice przy Rynku. Z prawej samochód syrena 105, obok motorower Komar i pośrodku samochód gaz-24 wołga Narodowe Archiwum Cyfrowe

Pieczkowski rozdzielał podwładnym pracę, ale lubił sprawdzać, czy i jak jest wykonywana. Jego córka Zofia Pieczkowska w książce „Miasto Archipelag” wspomina: „Miał fisia na punkcie punktualności. Dzień pracy zaczynał o siódmej od obchodu miasta razem z kierownikami wydziałów. Na nikogo nie czekał, jak ktoś się spóźnił, musiał ich na miejscu szukać. A nigdy nie było wiadomo, dokąd pójdą. Więc czasem można było zobaczyć kierownika jednego czy drugiego wydziału, jak biega przerażony po rynku i próbuje ich znaleźć”.

Pieczkowski szybko dostrzegł, że choćby tyrał 24 godziny na dobę, to bez zmiany prawa wielu rzeczy nie zmieni.

Dla przeforsowania nowego programu dla miasta i regionu postanowił wykorzystać popaździernikową odwilż i zmiany na szczytach władzy, gdzie ster przejął Władysław Gomułka. Poszukał też sprzymierzeńców – do pracy nad programem wciągnął licznych specjalistów i zainteresował nim dziennikarzy związanych z Nowym Sączem. Zasłużył się zwłaszcza Władysław Godek, który jeszcze w 1955 r. w tygodniku „Po Prostu” opublikował artykuł „Sądecki tor przeszkód”. Napisał, że sądeczanie mają znikomy wpływ na sprawy lokalne, bo o wszystkim decyduje Warszawa i przywiezieni w teczkach partyjni aparatczycy. Nic się nie zmienia, a zamiast rozwoju jest apatia.

Wariacki plan

Wkrótce do Pieczkowskiego dołączył Kazimierz Węglarski, przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej (w innej wersji to Węglarski znalazł Pieczkowskiego).

Węglarski też nie potrafił siedzieć bezczynnie, chciał zmieniać, ulepszać, poprawiać. Przed wojną ukończył seminarium nauczycielskie, uczył geografii, fizyki i rachunków w szkole w Stróży k. Dobrej, a później w Tymbarku. We wrześniu 1939 r. służył w 1. Pułku Strzelców Podhalańskich. Po wojnie został instruktorem do spraw oświaty, w ramach walki z analfabetyzmem uczył po chałupach pisać i czytać dorosłych. W 1948 r. został szefem Inspektoratu Szkolnego w Nowym Sączu.

Pieczkowski i Węglarski wpadli na wariacki plan – postanowili wywalczyć dla regionu trochę niezależności. Wsparł ich Witold Adamuszek, I sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR. Ale jak do pomysłu przekonać Warszawę? Petycja z urzędową pieczątką: „My, niżej podpisani, prosimy o więcej swobody w gospodarowaniu regionem”, nic by nie dała. A jeszcze mogłaby ściągnąć kary za rozbijanie socjalizmu i szerzenie kapitalistycznych błędów i wypaczeń.

Trzeba było działać półoficjalnie. Pierwsza okazja nadarzyła się w marcu 1957 r., gdy do nieodległej Krynicy na leczenie przyjechał Gomułka. Kiedy Pieczkowski i Węglarski spotkali się z nim, nie przekazali żadnych szczegółów, na to jeszcze było za wcześnie, wystarczyła im deklaracja, że „pierwszy” rozwojowi regionu się nie sprzeciwia.

Premier Józef Cyrankiewicz, który pod Grabowem koło Nowego Sącza często odwiedzał babcię, w drodze powrotnej lubił wpaść do sądeckiego lokalu Stryszek. A że nie gardził dobrym jedzeniem i alkoholem, zabrali ze sobą kilka butelek łąckiej śliwowicy. Jak już popili z premierem, wyłożyli karty na stół i przedstawili mu trzy cele. Po pierwsze, podstawą rozkwitu ziemi sądeckiej powinien być rozwój uzdrowiskowo-letniskowy i turystyczny. Po drugie, ważne jest pobudzenie przemysłu i rzemiosła z wykorzystaniem miejscowych rezerw surowcowych i ludzkich z naciskiem na powiązany z turystyką przemysł ludowo-artystyczny. Po trzecie, trzeba polepszyć warunki do rozwoju sadownictwa i przetwórstwa owocowo-warzywnego.

Dziś takie postulaty to coś normalnego dla każdego samorządu. Jednak w warunkach gospodarki centralnie planowanej, nieuwzględniającej specyfiki regionów to była rewolucja. W środku komunizmu jeden region miałby uzyskać niezależność. Mógłby bez oglądania się na partyjnych biurokratów decydować, co dla niego jest dobre, a co złe.

To był niesamowity czas

3 listopada 1957 r. ukazał się w „Trybunie Ludu” apel „Do Sejmu PRL i wszystkich, którzy chcą odważnie myśleć i zdecydowanie działać”, pod którym podpisało się 18 inicjatorów sądeckiego eksperymentu. A 3 stycznia 1958 r. dwóch jego głównych inicjatorów spotkało się w Warszawie z Cyrankiewiczem, któremu pokazali szczegółowe plany. Przewidywał on przyznanie znacznej samodzielności władzom powiatu.

Od lewej stoją: Józef Cyrankiewicz, Piotr Jaroszewicz i Władysław Gomułka (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)Od lewej stoją: Józef Cyrankiewicz, Piotr Jaroszewicz i Władysław Gomułka (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Pieczkowski: „Obecny przy rozmowach prof. Kazimierz Secomski stwierdził, że Komisja Planowania pozytywnie oceniła sądeckie propozycje i że jej zdaniem inicjatorów nie należy zbyt krępować w dalszych decyzjach i planach”.

Również Cyrankiewicz zgodził się, że konieczne jest większe usamodzielnienie władz powiatu. Rada Ministrów zatwierdziła eksperyment uchwałą z 9 maja 1958 r.

Krzysztof Pawłowski, twórca Wyższej Szkoły Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu, ocenia, że nastąpiło czasowe zawieszenie komunizmu w powiecie: – To był niesamowity czas. W mieście i okolicach (Nowy Sącz nie miał wtedy więcej niż 30 tys. mieszkańców) nagle można było bez problemów zakładać stowarzyszenia, spółdzielnie. Lokalne władze mocno postawiły na turystykę i rzemiosło, bo coś turystom trzeba było sprzedawać. No i sadownictwo, żeby ich nakarmić.

Państwo dało na to kredyty. Ludzie poczuli się gospodarzami na swoim terenie, rozwinęła się prywatna inicjatywa.

Sukces tego przedsięwzięcia był tak duży że władza musiała się z tego projektu rakiem wycofywać.

– Bo?

– Bo podważał sens gospodarki planowej. Ale ludzie dalej robili swoje. W tym samym czasie, podczas wyborów doszło do tego, że mieszkańcy Sądecczyzny jako jedyni nie wybrali oficjalnego kandydata do Sejmu wystawionego przez władze – oddawali nieważne głosy. Co więcej, nie można było sfałszować wyborów, bo członkowie komisji wyborczej powiedzieli „dość!”. Wybory trzeba było powtórzyć i pozwolono w nich na wystawienie niezależnego kandydata. Nazywał się Hodakowski i był dyrektorem liceum ekonomicznego. Pamiętam taki napis, wysmarowany smołą: „Chcesz poprawić Nowego Sącza los, oddaj na Hodakowskiego głos”. Hodakowski wybory wygrał. W całym świecie socjalistycznym, aż do Władywostoku nie było powtórzonych wyborów. Poza tymi w Nowym Sączu.

– Dlaczego akurat Sądecczyznę wybrano na miejsce tego eksperymentu?

– Bo w Nowym Sączu dobrało się kilka osób, które liczyły się w ówczesnych czasach i chciały coś zmienić. To jest ich osobisty sukces – mówi Pawłowski.

Turystyczne eldorado

Dzięki kredytom i utworzeniu Funduszu Rozwoju Ziemi Sądeckiej region rozkwitł. W kilka lat powstało kilkadziesiąt mostów, remiz i domów kultury, a także stadion lodowy w Krynicy, ośrodki zdrowia w Paszynie i Jazowsku. Jak grzyby po deszczu wyrastały gospodarstwa z pokojami gościnnymi. Powstało aż 156 tzw. dobrych wsi turystycznych, przypominających dzisiejsze gospodarstwa agroturystyczne.

Właściciele miejsc noclegowych dostawali pożyczki, aby dostosować dom do wymogów turystów, i przechodzili obowiązkowe szkolenia, jak czysto i zdrowo żywić turystę. Rozwinęła się gastronomia, której obroty w ciągu trzech lat wzrosły z 1 mln do 180 mln złotych. Powstały kultowe restauracje: Relaks w Gródku nad Dunajcem, Kaskada w Grybowie, Pod Jodłami w Kosarzyskach, Hawana w Krynicy.

Pieczkowski wspominał: „Ministrem handlu wewnętrznego był wtedy Edward Sznajder, nader życzliwie nastawiony do tego, co działo się w Sączu. Nasza prośba o ewentualną pomoc w powiększeniu sieci gastronomicznej została przyjęta przychylnie. Nowosądeckie Zakłady Gastronomiczne otrzymały część koniecznych pieniędzy z Centralnego Funduszu Rozwoju Turystyki i resztę ze Zjednoczenia Przedsiębiorstw Gastronomicznych. Stanęły za nie Bar Turystyczny i Węgierski oraz druga w Nowym Sączu reprezentacyjna restauracja i kawiarnia Panorama. Przebudowano i zmodernizowano zakład Stylowa przy ul. Jagiellońskiej 6. Dało to łącznie 400 dodatkowych miejsc konsumpcyjnych i poprawiło (…) obsługę ruchu turystycznego. Nic też dziwnego, że Nowosądeckie Zakłady Gastronomiczne szły od sukcesu do sukcesu, zdobywając aż siedmiokrotnie pierwsze miejsce w kraju. Sądecka gastronomia stała się słynna, bijąc na głowę konkurencję wyśmienitą kuchnią, grzeczną i szybką obsługą oraz estetycznym wystrojem wnętrz wszystkich swoich zakładów. W dodatku zakłady te dysponowały ewidencją prywatnych kwater noclegowych i pełną informacją turystyczną, były w stałym kontakcie z biurami obsługi turystycznej”.

Modernizacja po sądecku

To nie koniec sukcesów. Spółdzielnia Ogrodnicza Ziemi Sądeckiej stawiana była za wzór w kraju. Skup warzyw wyniósł tu astronomiczne 6,5 tys. ton rocznie. Zdecydowano też, że w gospodarstwach rolnych trzeba wymienić rasę bydła na mięsną i bardziej wydajną, żeby dobrze żywić turystów.

W Nowym Sączu przebudowano główne ulice, zbudowano hotel Orbis-Beskid, zlikwidowano baraki mieszkalne, a ludzi przeniesiono do nowych osiedli. W latach 1956-70 w mieście powstało ponad 35 km wodociągów, 49 km sieci kanalizacyjnych i 22,5 km gazowych. A także 58 km trwałych nawierzchni ulic oraz 1122 punktów oświetlenia ulicznego.

Tradycyjny warsztat tkacki prezentowany podczas nowosądeckiej wystawy rolniczej podczas festynu 22 lipca 1968 r. z okazji święta odrodzenia Polski. Pobudzenie rzemiosła, w tym ludowego rękodzieła, było ważnym elementem planu reformatorówTradycyjny warsztat tkacki prezentowany podczas nowosądeckiej wystawy rolniczej podczas festynu 22 lipca 1968 r. z okazji święta odrodzenia Polski. Pobudzenie rzemiosła, w tym ludowego rękodzieła, było ważnym elementem planu reformatorów Fot. Wojtek Laski/East News

Pieczkowski postawił też na młodych wykwalifikowanych ludzi w kulejącym Miejskim Przedsiębiorstwie Robót Budowlanych, którego szefem został Józef Kazuba. Sytuacja szybko się poprawiła. Już w 1961 r. przedsiębiorstwo zajęło pierwsze miejsce w kraju, powtarzając ten sukces w następnych latach jeszcze trzykrotnie.

„Utworzono przyzakładową szkołę rzemiosł budowlanych, co w połączeniu z licznymi kursami kwalifikacyjnymi pokrywało potrzeby kadrowe. Moc przerobowa wzrosła z 17 mln złotych w 1959 r. do 59 mln w 1969 r. Dzięki zapobiegliwości Kazuby rozbudowano zaplecze magazynowe, produkcyjne i socjalne. Pojawił się nowoczesny sprzęt – od koparek mechanicznych i spychaczy po ładowarki, różnego typu betoniarki i taśmociągi. (…) Załoga otrzymała szatnie, natryski, bufet i świetlicę” – wspominał Pieczkowski.

Co ciekawe, mnóstwo prac wykonywali prywatni rzemieślnicy, ponieważ byli dużo tańsi i solidniejsi od państwowych zakładów remontowo-budowlanych.

Rynek cudo i zbocza sadów

„To był prawdziwy big-beat, uderzenie dostatecznie mocne, by słychać było o nim w całym województwie. W przeddzień lipcowego święta Nowy Sącz otrzymał Rynek cudo, Rynek bajkę, wypieszczone i wychuchane, przemyślane w najdrobniejszych szczegółach kolorowe cacko, w którym doskonale połączone zostały estetyka i mądra funkcjonalność. Nawierzchnia z płyt równie wspaniałych i trwałych jak te spod Sukiennic, fontanna symbolizująca naturalne bogactwo Sądecczyzny – zdroje wód mineralnych, pięknie odnowiony ratusz i wszystkie kamieniczki oraz – rzecz bardzo ważna – sklepy, wszystkie jasne, czyste. O dużych, ba, nawet bardzo dużych oknach wystawowych, dobrze zaopatrzone i zaprojektowane z myślą o turystach i wczasowiczach” – pisał 25 czerwca 1967 r. „Dziennik Polski”.

Jerzy Zieliński z „Życia i Nowoczesności” też się zachwycał: „Już od lat po przekroczeniu granicy widać było, że jest to trochę inny powiat. W Tęgoborzu nad Zalewem Rożnowskim całe zbocza sadów porządnie utrzymanych; czystsze wody i niebo, czystsze ulice. Turyści łatwiej tam znajdowali miejsca nie tylko na campingach czy w schroniskach, ale we wsiach, lepiej też zagospodarowanych niż w wielu podobnych powiatach; więcej kwiatów na rynkach miast, które w konkursach mistrza gospodarności nieraz osiągały sukcesy; więcej warzyw, mniej dymów kominowych. Tak by najkrócej można streścić Nowosądeckie, jedyny region, który ma nawet swój neon w centrum Warszawy”.

O eksperymencie mówił Jan Nowak Jeziorański w Radiu Wolna Europa, pisał o nim Jerzy Giedroyc w paryskiej „Kulturze”.

Cyrankiewicz chętnie odwiedzał sądeckie restauracje, gdzie kazał sobie podawać ulubione gołąbki z mięsem i pieczarkami oraz placek po sądecku z cielęciną. Gdy miejscowi zapytali go raz, dlaczego nie jada w bardziej wytwornych restauracjach np. w Zakopanem, premier miał odpowiedzieć, że najlepsze jedzenie jest w Nowym Sączu.

Powiat ekologiczny

Kazimierz Węglarski w 1974 r. opowiedział o szczegółach eksperymentu Jerzemu Zielińskiemu. Twierdził jednak, że wielkie przywileje dla powiatu to legenda. „Otrzymaliśmy jeden, jedyny szczególny przywilej: tzw. Fundusz Rozwoju Ziemi Sądeckiej, ale mieliśmy go sami wygospodarować, bo wedle paragrafu 23 uchwały Rady Ministrów miały się na ten fundusz składać ponadplanowe dochody budżetu powiatu nowosądeckiego i miasta Nowy Sącz z przedsiębiorstw terenowych; dobrowolne wpłaty spółdzielni pracy i spółdzielni handlowych (…), dopłaty do rachunków w wysokości 10 proc. za spożyte napoje alkoholowe w lokalach gastronomicznych (…) oraz dobrowolne dopłaty do biletów kinowych i teatralnych i przesyłek listowych; wreszcie – środki przydzielone z Prezydium WRN w Krakowie do dyspozycji Prezydium PRN i MRN w Nowym Sączu na aktywizację miast i miasteczek wykazujących nadwyżki siły roboczej; no i środki finansowe przeznaczone przez zakłady i przedsiębiorstwa z funduszu zakładowego na zbiorowe inwestycje w zakresie budowy pensjonatów, domów wypoczynkowych, letniskowych i innych oraz na budowę wspólnych obiektów usługowych, takich jak łaźnie, pralnie, centralne kotłownie itp. w ośrodkach uzdrowiskowych. Ponadto w 1958 r. otrzymaliśmy 5 mln zł kredytów bankowych, a w latach 1959 i 1960 po 10 mln na rozwój przemysłu terenowego, sadownictwa, warzywnictwa, hodowli i zagospodarowania terenów rolniczych w powiecie. Jak wiadomo, kredyty to nie darowizna: trzeba spłacać… Spłacaliśmy” – opowiadał Węglarski.

Eksperyment opierał się na rozwoju „przemysłu bez kominów”, a więc nie budujemy kolejnych dymiących fabryk, lecz wykorzystujemy potencjał regionu. Władze stawiały na ekologię.

Dziś na taki pomysły można dostać miliony euro z Unii, w PRL-u nastawionym na zakłady molochy to była aberracja, dziwactwo, idée fixe.

Trzeba wyrzucić złodziei

Węglarski szczególnie dumny był z rozwoju gastronomii. W 1957 r. wykazała ona ponad milion deficytu, a jej dyrektor twierdził, że nic się nie da zrobić. W jego miejsce przyszedł nowy – Józef Nodzyński. „Ale postawił warunki: po pierwsze, trzeba wyrzucić złodziei, po drugie: trzeba szkolić młodzież. Wymienił połowę kadry, rwetes był, bo niejeden miał dobrze ustawionych pociotków. A szkolenie młodych? U nas do technikum gastronomicznego tłok jak na wyższe studia, sześciu kandydatów na jedno miejsce. Jest w czym wybrać” – chwalił Węglarski.

Opowiadał o nietuzinkowych ludziach, np. Marianie Zielińskim, dyrektorze przemysłu terenowego, który, jak się wyraził „z g… przemysł zrobił”: „Jakieś prywatne warsztaciki były, to wszystko. W 1951 r. miał 880 tys. zł przerobu, a teraz zgadnijcie ile? 180 mln zł. Jak to zrobił? Dużo, trzeba przyznać, chytrością. Planowaliśmy przebudowę, unowocześnienie zakładów, ale kto da 60 mln zł? Więc Zieliński, byle tylko na teren wejść, szopę postawił, ale słupy konstrukcyjne już jak pod regularną halę przemysłową. I tak po kawałku. Rozglądał się też za produkcją poszukiwaną: nie było ceglarek, złapali wzór użytkowy i – na cały kraj. No i tu też – stałe podnoszenie kwalifikacji; jeżeli już w latach 1965-1966 mogli wykonać pełne wyposażenie dla Akademii Górniczo-Hutniczej, to coś się tu zmieniło” – wspominał Węglarski.

Twierdził jednak, że to nie pieniądze były najważniejsze, tylko to, że inicjatywa była oddolna: „To od nas samych wyszło i wszyscy ludzie czuli – na stanowiskach, nie na stanowiskach, aż do pojedynczego gospodarza na wsi, że od nas samych zależy, czy to się uda. Nie dyrygowała tym grupka ludzi, wszyscy byli wciągnięci”.

Nowy Sącz, 1976 r. Blok mieszkalny i skwerNowy Sącz, 1976 r. Blok mieszkalny i skwer Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wprowadzono też zwyczaj rozliczania się przed ludźmi. Co roku władza – od powiatowej do sołtysa – spotykała się z mieszkańcami i dyskutowała o tym, co we wsi, w gminie, w powiecie się zrobiło i co jest do zrobienia.

Trwoga przed kapitalizmem

Uchwała Rady Ministrów wprowadzająca eksperyment obowiązywała formalnie do 1975 r., czyli do wprowadzenia reformy administracyjnej, w ramach której powstało m.in. województwo nowosądeckie. Tak naprawdę jednak program był realizowany w pełni tylko przez siedem lat (1958-64). Później stopniowo przywileje regionowi odbierano.

Bano się, że „duch kapitalizmu” rozleje się po kraju, lud przejrzy na oczy i zacznie zadawać pytania, do czego jest mu potrzebna partia.

Spadkobiercą eksperymentu była Sądecka Miejska Strefa Usług Publicznych. Powstała 1 stycznia 1997 r. jako zlepek 14 sądeckich gmin. Warszawa szykowała się wtedy do reformy administracyjną kraju, zmniejszenia liczby województw z 49 do 16. Nowością były powiaty, żeby sprawdzić, jak będą się funkcjonować w praktyce, do pilotażu wybrano właśnie Sądecczyznę, ponieważ już wcześniej miała podobną autonomię, która się sprawdziła.

Nowy Sącz, 1976 r. Hotel Orbisu - BeskidNowy Sącz, 1976 r. Hotel Orbisu – Beskid Narodowe Archiwum Cyfrowe

Janusz Pieczkowski w międzyczasie zaocznie skończył administrację na Uniwersytecie Jagiellońskim (w 1966 r.), pisał pracę magisterską o źródłach finansowania eksperymentu sądeckiego. Po reformie administracyjnej w 1975 r. przez osiem lat był wicewojewodą nowosądeckim. To nie był jego żywioł, dawano mu odczuć, że nie jest od decydowania, ale od realizowania tego co góra wymyśli.

W 1992 r., w czasie jubileuszu 700-lecia Nowego Sącza, Pieczkowskiego pominięto wśród gości honorowych. Nie było go na uroczystościach w rynku i na mszy koncelebrowanej przez czterech biskupów, w obecności prezydenta Lecha Wałęsy. Zmarł w 1997. Jego córka Zofia Pieczkowska również była społeczniczką, wieloletnią radną, a w latach 2002-06 wiceprezydentką Nowego Sącza. Nie udało mi się z nią porozmawiać, zmarła 14 stycznia 2021 r.

Kazimierz Węglarski przewodniczył Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Nowym Sączu od 1958 do 1975 r., w latach 1973-75 był naczelnikiem powiatu nowosądeckiego. Zmarł w 1990 r.


Korzystałem z: Maciej Dulak „Eksperyment nowosądecki. Rozwój Polski nie musi się kręcić wokół Warszawy”,  4 stycznia 2018, Klubjagieloński.pl; Jerzy Leśniak „Eksperyment sądecki – pół wieku temu, Nowy Sącz, 2006; J. Leśniak „Encyklopedia sądecka”, Nowy Sącz, 2000; „Roczniki sądeckie” 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com