Pocztówka przedstawiająca niemieckiego i austriackiego żołnierza, którzy triumfują nad Serbią, Czarnogórą, Belgią, Francją, Rosją, Anglią i Japonią. Napis na dole głosi: ‘2 przeciwko 7, Hurra! Damy radę’ (Fot. AP)
Świat na wojnie ducha. Pozostał po niej wstyd, bo inteligentni ludzie wygadywali głupstwa z poczucia patriotyzmu
Maciej Górny
Gdy tuż po wybuchu I wojny światowej brytyjscy akademicy zarzucili Niemcom “charakterystyczne dla ich kultury okrucieństwo”, niemieccy profesorowie odpowiedzieli im oskarżeniem, że “judzą Mongołów i Murzynów przeciwko białej rasie”.
.
Znów mamy w Europe wojnę, w której po obu stronach frontu znalazły się nie tylko tysiące żołnierzy i miliony cywilów, ale i najważniejsze ośrodki naukowe i kulturalne kontynentu. Instytucje i towarzystwa naukowe wydają oświadczenia i wykluczają ze swojego grona tych członków, którzy wspierają wrogie państwo. Z afisza schodzą sztuki i opery autorów niewłaściwej narodowości, zwłaszcza te o patriotycznym wydźwięku. Pojawiają się także wiernopoddańcze adresy kierowane ze świata nauki do władzy.
Wszystko to przerabialiśmy na wielką skalę nieco ponad sto lat temu. Warto pamiętać o tamtych oburzonych intelektualistach choćby dlatego, że wielu z nich po latach ze wstydem wspominało swoje zaangażowanie w „wojnę ducha”, jak nazywano owo wzmożenie.
I wojna światowa. Hunowie u bram
Uderzenia w tej wojnie następowały jedno po drugim, w tym samym rytmie, co ofensywy i kontrofensywy na frontach. 8 sierpnia 1914 r., kiedy w Belgii toczyły się walki o Liege, francuski filozof Henri Bergson wygłosił mowę ujmującą wojnę jako starcie cywilizacji (reprezentowanej przez Francję i Anglię) z niemieckim barbarzyństwem. 2 września Niemcy mieli już na koncie kilka zwycięskich bitew z Belgami, Francuzami i Brytyjczykami i zbliżali się do Paryża. Za kilka dni miała rozpocząć się bitwa nad Marną.
W tej ciężkiej chwili w „Timesie” ukazał się patriotyczny wiersz Rudyarda Kiplinga „For all we have and are” („Za wszystko, co mamy i czym jesteśmy”). Zwłaszcza jeden wers tego utworu odcisnął piętno na języku, którym przez kolejne cztery lata będzie się pisać i mówić o Niemcach: „The Hun is at the gate!” („Hunowie u bram”).
We wrześniu na rynku księgarskim Francji i Wielkiej Brytanii sypnęło broszurkami, których autorzy tłumaczyli czytelnikom zawiłości geopolityki, a nade wszystko psychiki wroga.
Dołączały kolejne tuzy: Herbert George Wells, czyli ówczesny Francis Fukuyama, zapowiadał, że wojna przyniesie ostateczny triumf liberalizmu nad wszelkimi formami autorytaryzmu.
Jak zawsze z opóźnieniem fala oburzenia dotarła do Piotrogrodu i Moskwy. Na początku października, kiedy wykrwawione armie na zachodzie utknęły w okopach, rosyjski filozof i prawosławny teolog Władimir Ern wygłosił w Moskwie odczyt, niezwłocznie opublikowany przez wpływowe czasopismo kulturalne „Russkaja Mysl”. W głowie zdolnego, choć ekscentrycznego myśliciela swobodnie łączyły się postacie i idee, których przeciętny zjadacz chleba, nawet wykształcony, nigdy by ze sobą nie zestawił. Fenomenalizm to militaryzm, pouczał słuchaczy i czytelników, natomiast działa z fabryki Kruppa stanowią praktyczną realizację filozofii Kanta. A wszystko razem wynika z fatalnych wpływów teologii protestanckiej, oświecenia i – zwłaszcza – niemieckich uniwersytetów, tych bastionów cywilizacji śmierci.
Język niemiecki to dobro niezmierzone
Potęga niemieckich uniwersytetów rzeczywiście dała o sobie znać od pierwszych dni wojny. Niemal każdy niemiecki profesor czuł się w obowiązku, by podzielić się ze społecznością uniwersytecką swoimi przemyśleniami na temat wpływu wojny na uprawianą przezeń naukę bądź też ogólnymi dotyczącymi charakteru konfliktu. Niektórzy czynili to wielokrotnie, wchodząc w polemiki z zagranicznymi autorami. Z reguły wykłady takie były następnie publikowane, niekiedy wielokrotnie, w postaci broszur albo w prasie.
Mało kto z liczących się niemieckich intelektualistów uniknął pokusy dołączenia do chóru oburzonych patriotów. Heinrich Mann zaliczał się do takich wyjątków, jego sławniejszy brat Thomas – nie. Przeciw Anglii wypowiadali się laureat Nagrody Nobla Rudolf Eucken, Friedrich Meinecke, Hermann Oncken, Ernst Troeltsch, Wilhelm Wundt czy Werner Sombart. Swoje trzy grosze dorzucił Gerhart Hauptmann. Patriotyczna publika, spragniona uznania w oczach cudzoziemców, zaczytywała się ponadto wojennymi artykułami Houstona Stewarta Chamberlaina, zięcia Richarda Wagnera. Brytyjski rasista i antysemita był Niemcem z wyboru i kadził swoim nowym rodakom bez opamiętania. „Obce narody będą się uczyć niemieckiego z zawiści, z zainteresowania, z obowiązku albo z ambicji. Zresztą ich motywacja jest mi obojętna. Język niemiecki to dobro tak niezmierzone, że nie ma sensu roztrząsać kwestii emocjonalnych”, pisał w wydanej w 1914 r. broszurze. Tego właśnie potrzebowali odbiorcy patriotycznej publicystyki z ambicjami: poniżenia przeciwnika i wywyższenia samych siebie, ale na odpowiednim poziomie.
Bój na odezwy
W czasie, gdy Władimir Ern wygłaszał swoje mądrości, „wojna ducha” weszła już w kolejną fazę. W drugim miesiącu walk do pojedynczych harcowników dołączyły zwarte oddziały. 18 września „Times” opublikował pierwszą krytykującą Niemcy odezwę brytyjskich akademików i pisarzy. Pisali o okrucieństwie i agresji charakterystycznych jakoby dla kultury niemieckiej oraz o niemieckiej tendencji do samouwielbienia.
Na niemiecką odpowiedź na ten zmasowany atak nie trzeba było długo czekać. We wrześniu 1914 r. 93 profesorów podpisało „Odezwę do świata kulturalnego”. Nawet dziś, ponad sto lat po jej publikacji, jest to lektura żenująca i właśnie dlatego warta zapamiętania. W kolejnych paragrafach zaczynających się od frazy „Nie jest prawdą, jakoby…” niemieccy uczeni z oburzeniem odrzucali zarzuty wobec ich armii. Większość tych zarzutów była jednak prawdziwa. Pogwałcenie neutralności Belgii było faktem, podobnie jak zbrodnie wojenne popełnione na belgijskiej ludności cywilnej oraz spalenie Louvain. Na dokładkę autorzy odezwy dorzucili jeszcze szczyptę rasizmu, stwierdzając, że: „Najmniejsze prawo, by stroić się w szaty obrońcy europejskiej cywilizacji mają ci, którzy sprzymierzają się z Rosjanami i Serbami i serwują światu żenujący spektakl, judząc Mongołów i Murzynów przeciwko białej rasie”.
Kilka tygodni po „Odezwie do świata kulturalnego” 3 tys. niemieckich akademików podpisało jeszcze radykalniejsze „Stanowisko nauczycieli akademickich Rzeszy Niemieckiej”. Właściwie mówili to samo, co atakujący ich Rosjanie, Francuzi i Brytyjczycy. Różniła się tylko ocena faktów. Niemieccy profesorowie również uznawali, że „pruski militaryzm” to kwintesencja niemieckiej kultury, tyle że byli z tego dumni. W ich oczach Krupp nie kompromitował Kanta, lecz go nobilitował.
Niemiecka odezwa naturalnie wywołała kolejne reakcje. W listopadzie francuska Académie des Sciences ogłosiła dokument stwierdzający, że wszystkie wielkie odkrycia w matematyce i naukach przyrodniczych ostatnich trzech stuleci zostały dokonane przez francuskich i anglosaskich uczonych, Niemcom bowiem brak zdolności twórczych. W ślad za słowami poszły czyny. Francuzi zaczęli usuwać z grona Akademii tych niemieckich uczonych, którzy zabrali głos w czasie wojny. Académie des Inscriptions et Belles-Lettres postąpiła analogicznie, skreślając choćby popularnego wówczas kompozytora Engelberta Humperdincka. To z kolei uruchomiło reakcję łańcuchową w łonie kilku niemieckich akademii, także wycinających ze swych szeregów Francuzów, chociaż w mniejszej liczbie, bo też mimo francuskich uchwał zwłaszcza w naukach ścisłych i technicznych wyraźnie zaznaczała się niemiecka przewaga.
Bohaterowie i groszoroby
Czystki w towarzystwach naukowych nie były europejską regułą. Pojawiały się wyspowo i trudno wskazać w nich jakieś ogólne prawidłowości. Nie zawsze też stanowiły odbicie emocji uczonych. O usunięciu Niemców z Moskiewskiego Towarzystwa Psychologicznego zadecydował jednoosobowo minister oświaty, oszczędzając rosyjskim naukowcom rozterek.
Wymiana ognia między instytucjami nauki i kultury nie przerwała kanonady oskarżeń i impertynencji ze strony pojedynczych intelektualistów. Byli wśród nich liderzy opinii, ustanawiający ramy dyskursu oraz setki naśladowców. W grudniu 1914 roku Henri Bergson wygłosił kolejną mowę, nadającą ton późniejszym antyniemieckim wypowiedziom. Kiedyś – przyznawał – Niemcy kojarzyły się z poezją i metafizyką. Są to jednak dawne dzieje. Obecnie pruska dominacja narzuca kulturze narodowej szkodliwy charakter. Wprowadza zmechanicyzowaną, nieludzką organizację, całkiem podobną do tej, która panowała w niemieckiej armii. Pod wpływem tego drylu lub też – jak dodawał filozof – na skutek cech wrodzonych Prusakom „idea Prus zawsze ewokowała wizję brutalności, surowości, automatyzmu, tak jakby wszystko funkcjonowało tam jak w zegarku, poczynając od gestów władców, a kończąc na kroku marszowym żołnierzy”. Zbiorowe proklamacje niemieckich naukowców Bergson uznał za przejaw „naukowego barbarzyństwa”.
Zgodnie z logiką konfliktu w odpowiedzi na jego mowę posypały się ze strony pomniejszych niemieckich autorów najcięższe oskarżenia pod adresem Francji, Anglii, a w szczególności samego „bezmyślnego” Bergsona. Jakiż z niego zresztą filozof, skoro – jak dowodził jeden z oburzonych Niemców – Bergson to nikt więcej, tylko plagiator genialnego Schopenhauera.
Poważniejsza odpowiedź wyszła spod poważniejszego pióra. Werner Sombart, jeden z najwybitniejszych socjologów europejskich, opublikował na początku 1915 r. głośne dziełko „Händler und Helden” [Handlarze i bohaterowie]. Sombart podchwycił jeden z zarzutów Bergsona i uczynił z niego fundament własnej pozytywnej oceny niemieckiego charakteru narodowego. Militaryzm kojarzył się Bergsonowi z tępym okrucieństwem, pruskim drylem i niepotrzebną stratą najlepszych istnień. Sombart wszystkie te skojarzenia uznał za przejawy niskiego materializmu i merkantylizmu francuskich i brytyjskich kupczyków. Tylko w ramach prawdziwego (a więc niemieckiego) idealizmu można zrozumieć, że czasami warto walczyć i ginąć dla wyższego dobra, dla narodu, państwa i niemieckiego ducha. Niemcy to rozumieją, ich przeciwnicy nie. Dlatego ci pierwsi to urodzeni bohaterowie, nowoczesny naród wybrany, podczas gdy ci drudzy są tylko ograniczonymi i tchórzliwymi groszorobami.
Prostactwo pod warstwą erudycji
Energia i ochota do walki większości zachodnioeuropejskich intelektualistów wyczerpała się w ciągu pierwszych dwóch lat wojny, czyli mniej więcej wtedy, kiedy kobiety, wystające w kolejkach po chleb w Rosji, Austrii i Niemczech, przestały pokornie czekać na zmiłowanie i zaczęły siłą domagać się lepszego zaopatrzenia.
Wojna toczyła się jednak dalej i póki trwała, nie było mowy o odwołaniu wzajemnych obelg czy też o przywróceniu odebranych honorów.
Przyszedł na to czas w latach 20., w zupełnie nowym świecie, któremu zresztą świetlana przyszłość nie była pisana. „Wojna ducha” to w kontekście obu tych prawdziwych wojen zaledwie drobny epizod bez większego znaczenia.
Coś jednak po niej zostało. Po pierwsze, wstyd. Jeszcze w czasie wojny niektórzy z intelektualistów zaangażowanych zaczęli się dystansować od swoich wypowiedzi z lata i jesieni 1914 r. Kiedy oburzenie opadło, w całej okazałości ukazały się składniki tych narracji: bezsensowne używanie wielkich kwantyfikatorów, psychologiczne brednie o „duszy rosyjskiej”, „angielskim materializmie” albo „niemieckim militaryzmie” jak o cechach genetycznych całych zbiorowości, a także prostactwo ukryte pod warstwą erudycji.
Silnym bodźcem do rewizji wcześniejszego stanowiska okazała się także zmiana nastrojów społecznych w ostatnich latach wojny. W 1918 r. zwłaszcza w Rosji i w państwach centralnych ludzie już tak bardzo pragnęli pokoju, że podżeganie do walki z wrogiem straciło swój cały powab. Przestało przynosić uznanie i popularność, a z czasem nawet profit. Do głosu doszli za to pacyfiści, niektórzy obdarzeni wyjątkowo ostrym językiem. Karl Kraus wydał w 1918 r. „Ostatnie dni ludzkości”, niezwykłą, śmieszną i straszną sztukę złożoną w znaczniej mierze z autentycznych idiotyzmów czasu wojny. W takim lustrze mało kto z austriackich czy niemieckich intelektualistów pragnął się przeglądać.
Jak Rosja dogoniła przeszłość
Po 1918 r. uczonym i artystom z obu stron przyszło milczkiem wycofywać się z przedwczesnych decyzji o wykreśleniu z list członków akademii nauk i sztuk.
Pierwsze powojenne kongresy naukowe odbywały się jeszcze w warunkach praktycznego bojkotu Niemiec i ich dawnych sojuszników, ale wkrótce i z tego zrezygnowano.
Wyjątkowo długo utrzymywał się bojkot niemieckich geografów, przełamany dopiero przez polskich gospodarzy światowego kongresu w 1934 r. Zapewne niejednemu koryfeuszowi nauki przeszło przez myśl pytanie: po co było jeść tę żabę?
Wstyd z powodu motywowanych patriotyzmem głupstw, które w czasie wojny wygadywali skądinąd wybitnie inteligentni ludzie, odciska się wyraźnie na sposobie, w jaki temat ten traktowali późniejsi historycy i literaturoznawcy we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii. W ich oczach ta historia to przede wszystkim przestroga, wymowny przykład, że talent i wykształcenie nie są niezawodną ochroną przed zaczadzeniem nienawiścią i samouwielbieniem.
Gdzieniegdzie jednak zachowały się nisze, w których „wojna ducha” toczy się w najlepsze dalej. Kilka lat temu rosyjski literaturoznawca Ilia Kukulin przypomniał wojenny esej Władimira Erna o Kruppie i Kancie, zauważając, że idea prowadzenia wojny aż do zniszczenia zwyrodniałej niemieckiej kultury po niewielkim tuningu ma się znakomicie w publicystyce prokremlowskich ideologów. Amoralny, skażony homoseksualizmem i genderem Zachód zajął miejsce kajzerowskiej Rzeszy, ale tradycyjna i konserwatywna Rosja z wyobrażeń Erna doskonale współbrzmi z wizjami dzisiejszych rosyjskich nacjonalistów, uzasadniając ksenofobię i agresję. „Dziedzictwo tego dyskursu, choć niewidoczne, pozostaje żywe w rosyjskiej kulturze” – przestrzegał Kukulin w 2014 r. Cóż, chyba właśnie przestało być niewidoczne.
Prawdziwa historia nie powinna mieć morału, ta go jednak posiada. Doświadczenie „wojny ducha” uczy, że linia oddzielająca moralne wzburzenie od nienawiści jest cienka i w oparach oburzenia łatwo można ją przeoczyć. To szczęście, kiedy nie trzeba przyłączać się do chóru oburzonych. Cieszmy się, że nikt nas nie próbuje do tego zmusić. Nasza przyzwoitość nic nie kosztuje. Czasami jednak sprzeciw bywa kosztowny. Ilia Kukulin, autor artykułu o Ernie, na „operację specjalną” na Ukrainie zareagował opublikowaniem wraz z żoną, historyczką Marią Majofis, listu protestacyjnego. W odwecie zostali wyrzuceni z pracy w do niedawna elitarnej Wyższej Szkole Ekonomii w Moskwie. Na początku marca wraz z córką uciekli do Armenii, potem na Łotwę, szukając nowego miejsca do życia. Takich jak oni jest znacznie więcej. I oni także są Rosjanami.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com