Jednak jakkolwiek złe by to nie było, ci, którzy są zdecydowani uzasadniać, że wojna przeciwko państwu żydowskiemu jest wojną słuszną, a nie ludobójczą, muszą również wymyślić nowy język. Jest to konieczne, jeśli mają zmobilizować każdą możliwą grupę lub warstwę społeczną do przyłączenia się do ich perwersyjnej kampanii wymazania państwa żydowskiego i unicestwienia Żydów.
Jednym z takich wymyślonych słów jest „naukobójstwo” (ang. scholasticide).
Termin ten wszedł do publicznego dyskursu w tym tygodniu, ponieważ członkowie American Historical Association głosowali na swoim dorocznym spotkaniu w Nowym Jorku za rezolucją oskarżającą Izrael o „naukobójstwo” w Strefie Gazy. Potępiono również wsparcie USA dla wojny z Hamasem i zażądano „natychmiastowego zawieszenia broni” w Strefie Gazy, nie wspominając ani razu o terroryzmie, ani nawet nie wspominając o kwestii uwolnienia prawie 100 zakładników, którzy są nadal przetrzymywani przez tę islamistyczną grupę.
Norma w środowisku akademickim
Z reguły to stowarzyszenie i jego mało znane poczynania nie zwracają uwagi mediów. Jednak podobnie jak inne nieistotne grupy, wygenerowało ono wiele rozgłosu, w tym artykuł w „New York Times” przez dodanie swojego zbiorowego głosu do antyizraelskiej i często otwarcie antysemickiej agitacji, która stała się normą w środowisku akademickim.
Fakt, że taka organizacja jest zdominowana przez lewicowców i połknęła wielkie kłamstwo, że Izrael i Żydzi są „białymi” ciemiężycielami i zwolennikami „apartheidu”, nie jest wart publikacji. Instytucji tworzących takie rezolucje na ich nieistotnych spotkaniach, które działają bardziej po to, aby pomóc ludziom zdesperowanym, z bezwartościowymi dyplomami, w znalezieniu pracy niż w jakimkolwiek celu naukowym, jest obecnie na pęczki. W rzeczywistości warta opublikowania byłaby informacja, że jakaś grupa akademicka nie potępia Izraela i nie udziela wsparcia wojnie przeciwko jego istnieniu.
Jednak moment przeprowadzenia tego konkretnego głosowania ma znaczenie.
Głosowanie przeprowadzone zaledwie dwa tygodnie przed objęciem urzędu przez prezydenta elekta Donalda Trumpa, jest ważnym przypomnieniem debaty na temat tego, co rząd federalny — istotne źródło finansowania dla niemal wszystkich uczelni — może zrobić w związku z falą antysemityzmu, która ogarnęła cały kraj, szczególnie na kampusach uniwersyteckich od czasu ataków terrorystycznych Hamasu w Izraelu 7 października 2023 r. Głosowanie członków stowarzyszenia dało krajowi dobry sygnał ostrzegawczy. Chociaż sygnały były już wyraźne od lat, wraz z powrotem Trumpa do Białego Domu, coś można w końcu zrobić ze sposobem, w jaki mandaryni amerykańskiej edukacji wyższej skutecznie dołączyli do szeregów żydożerców.
Ich debata — podczas której ci rzekomi naukowcy buczeli i próbowali zagłuszyć tych, którzy wypowiadali się przeciwko rezolucji antyizraelskiej przed jej zatwierdzeniem stosunkiem głosów 428 do 88 — otwiera okno na dziwaczny świat zadufanych i aroganckich lewicowych ideologów, o istnieniu których większość Amerykanów nie ma pojęcia.
Uzasadnienie planów Trumpa
Jak napisała z pewnym zaniepokojeniem Pamela Paul, liberalna publicystka w „New York Timesie”, problem z rezolucją nie polega tylko na tym, że jest ona oderwana od faktów związanych z tym konfliktem. Nie jest to również tylko błąd, ponieważ może ona jedynie zachęcić do większych zamieszek na kampusach, gdzie pro-hamasowskie tłumy studentów, wykładowców i pracowników zastraszały Żydów i wyrażały poparcie dla ludobójstwa Żydów („od rzeki do morza”), a także dla terroryzmu antyżydowskiego („globalizować intifadę”).
Jak napisała Paul, rzeczą, która powinna najbardziej niepokoić tych naukowców, jest fakt, że będzie to stanowić większą motywację dla Trumpa do „rozprawiania się” z lewicowymi aktywistami na wielu uczelniach, w których antysemityzm jest nie tylko czymś normatywnym, ale także umożliwianym przez obojętność i ciche poparcie kadry dydaktycznej i administratorów.
Ma rację, ale myli się twierdząc, że byłoby to coś złego, czego rzekomo inteligentni ludzie uczestniczący w takich spotkaniach nie powinni promować.
Wręcz przeciwnie, historycy dostarczyli Trumpowi kolejnego przykładu czegoś więcej niż tylko braku rygorystycznego podejścia naukowego. Dali mu również, jak też tym, którzy wkrótce będą kierować Departamentem Edukacji USA i Wydziałem Praw Obywatelskich Departamentu Sprawiedliwości, dowód na to, że uczelnie, które podżegają do nienawiści wobec Izraela i Żydów pod przykrywką nauczania akademickiego, naruszają Tytuł VI Ustawy o prawach obywatelskich z 1964 r., który zabrania takiego dyskryminacyjnego zachowania. Do tej pory, gdy rejestrowano skargi, instytucje te otrzymywały jedynie łagodne reprymendy lub proszono je o składanie pustych obietnic, że poprawią się w przyszłości. Zamiast tego Trump powinien zadbać o to, aby uczelnie, które włączyły fałszerstwa i dezinformacje o izraelskim „ludobójstwie” i „naukobójstwie” do codziennego nauczania, zostały pozbawione funduszy federalnych.
Co uchodzi za edukację w Strefie Gazy…
Według zwolenników używania słowa „naukobójstwo” do opisu wydarzeń w Gazie, termin ten został ukuty specjalnie w celu oczernienia Izraela podczas pierwszej wojny, którą Hamas wszczął przeciwko państwu żydowskiemu w 2008 roku. Podobnie jak w przypadku innych taktyk antyizraelskich, jest to argument, który ma swoje korzenie w oszustwie i kłamstwach, które opierają się na ignorancji tych, na których próbuje się wpłynąć.
Szkoły, które zostały zniszczone w Gazie, są rutynowo wykorzystywane przez Hamas do przechowywania broni, schronienia terrorystów i wystrzeliwania rakiet przeciwko izraelskim cywilom. Historycy zignorowali fakt, że czyni to z owych szkół legalne cele. Co więcej, edukacja w Gazie — niezależnie od tego, czy jest prowadzona bezpośrednio przez Hamas, czy przez agencję pomocy humanitarnej ONZ (UNRWA) — jest istotnym elementem wojny islamistów mającej na celu likwidację Izraela.
Szkoły Hamasu i UNRWA (której celem jest podtrzymywanie konfliktu, zatrudniają członków Hamasu i niektórych aktywnych terrorystów) pomagają w indoktrynacji palestyńskich dzieci arabskich, wpajając im nienawiść do Izraela i Żydów oraz przekonanie, że kontynuowanie bezowocnej, trwającej od stulecia wojny z syjonizmem jest istotnym elementem ich tożsamości.
Wbrew rezolucjom historyków, Siły Obronne Izraela nie dążą do umyślnego niszczenia szkół. Jednak, gdy Hamas używa takich budynków jako wyrzutni do strzelania do obywateli Izraela, IDF nie może i nie powinno pozwolić, aby były to bezpieczne miejsca, skąd można dokonywać mordów na Żydach.
Twierdzenie to jest również ironiczne, ponieważ dopiero od czerwca 1967 r., kiedy Izrael wygnał wojska jordańskie z Judei i Samarii oraz egipskie z Gazy, instytucje edukacyjne prowadzone przez Arabów palestyńskich otrzymały fundusze i możliwość służenia tej populacji. Jest to również absurdalne, ponieważ cały sens anty-syjonistycznych obelg — czy to ze strony Palestyńczyków, czy ich zagranicznych zwolenników — przeciwko Izraelowi polega na zasadniczym wymazaniu żydowskiej historii. Jest to możliwe tylko przez zaprzeczanie faktowi, że Żydzi są rdzennymi mieszkańcami kraju, a ich korzenie, obszernie udokumentowane przez Biblię, a także dowody archeologiczne, sięgają tysięcy lat wstecz, na długo przed przybyciem jakichkolwiek muzułmanów.
Ale w tej kontrowersji chodzi o coś więcej niż o absurdalne i ahistoryczne oskarżenie Izraela o „naukobójstwo” wobec Arabów palestyńskich.
Wypaczanie języka
Wypaczanie języka dla uzasadnienia antysemickiej kampanii przeciwko syjonizmowi, Izraelowi i Żydom jest równie ważne dla sprawy „pro-palestyńskiej”, jak ich racjonalizacje terroryzmu i barbarzyńskich okrucieństw z 7 października jako uzasadnionego „oporu”. Jest to szczególnie prawdziwe w odniesieniu do ich obecnie rutynowego nadużywania terminu ludobójstwo do opisywania działań Izraela, a nie działań Hamasu.
Ludobójstwo odnosi się do kampanii mającej na celu unicestwienie całego narodu. Zostało stworzone po Holokauście, ponieważ nie istniał wówczas żaden termin opisujący politykę narodową, taką jak polityka reżimu nazistowskiego w Niemczech, której celem była całkowita eksterminacja narodu żydowskiego. Zostało stworzone przez Rafaela Lemkina, polskiego prawnika żydowskiego pochodzenia i dożywotniego syjonistę, który przeżył Holokaust i poświęcił swoje życie na badanie masowych okrucieństw. Choć gorliwie dokumentował wszelkiego rodzaju zbrodnie wojenne, był ostrożny w definiowaniu swoich terminów, w tym w rozróżnianiu nieuniknionych ofiar, (które są częścią każdej wojny), od zbrodni przeciwko ludzkości.
Przykładami prawdziwych ludobójstw są: to, co naziści zrobili Żydom podczas Holokaustu; wielki głód wywołany przez komunistów radzieckich na Ukrainie podczas Wielkiego Głodu w latach 1932–1933; czy rzeź członków plemienia Tutsi w Rwandzie dokonana przez Hutu w 1994 r.
A Izrael nie dopuścił się ludobójstwa w Gazie, jak zauważyli eksperci wojskowi znający się na prawie wojennym, ich wysiłkom, by uniknąć ofiar wśród ludności cywilnej, nie dorównuje żadna współczesna armia w historii. Stosunek ofiar między walczącymi a cywilami w Gazie — działacze Hamasu stanowią prawie połowę wszystkich zabitych w ciągu ostatnich 15 miesięcy — jest niższy niż w jakiejkolwiek innej wojnie miejskiej. Szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę, że Hamas celowo dąży do zwiększenia liczby ofiar wśród cywilnych Palestyńczyków, ukrywając się wśród cywilów i wykorzystując tunele pod domami do przechowywania terrorystów i broni, a nawet strzelając na Izrael rakietami z obszarów wyznaczonych jako strefy bezpieczeństwa humanitarnego. I chociaż, tragicznie, wielu Palestyńczyków zginęło w wojnie, którą rozpoczęli ci, którzy twierdzą, że nimi przewodzą (choć prawie na pewno nie tak wielu, jak twierdzą fałszywe statystyki Hamasu), całkowita liczba ofiar stanowi niewielką część populacji i w niczym nie jest podobna do prawdziwego ludobójstwa.
Fałszywe użycie terminu, który powstał, aby opisać masową rzeź Żydów, do delegitymizacji wysiłków państwa żydowskiego, aby zapobiec kolejnemu Holokaustowi, którego 7 października był tylko zwiastunem, jest więcej niż ironiczne. Fałszywe oskarżanie Żydów o popełnianie przestępstw, które ich wrogowie chcą popełnić, jest standardową taktyką antysemitów w całej historii.
Zdrada intelektualistów
To, że wirus antysemityzmu nadal rozprzestrzenia się w XXI wieku, zaledwie 80 lat po Holokauście, jest katastrofą dla ludzkości. Szczególnie niepokojące w najnowszej wersji plagi nienawiści do Żydów jest to, że oddziały szturmowe współczesnego antysemityzmu w dużej mierze znajdują się wśród tych, którzy uważają się za wykształcone elity społeczeństwa.
Jednak, gdy amerykańskie uniwersytety stały się wylęgarniami antysemityzmu, Niall Ferguson, jeden z najwybitniejszych współczesnych historyków, napisał na łamach „The Free Press”, że nie jest to nic nowego. Ruch nazistowski, który zakorzenił się w Europie w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku, nie był produktem klasy robotniczej ani ludzi niewykształconych. Jego zwolennicy byli w dużej mierze ludźmi z dyplomami ukończenia studiów wyższych, którzy szerzyli idee, a nie tylko przemoc uliczną. Jak zauważył w swoim eseju zatytułowanym Zdrada intelektualistów (nawiązując do pionierskiego badania z 1927 roku na ten temat autorstwa francuskiego uczonego Juliana Bendy): „Każdy, kto naiwnie wierzy w moc wyższego wykształcenia we wpajaniu moralności, nie studiował historii niemieckich uniwersytetów w Trzeciej Rzeszy”.
Podczas gdy intelektualiści lat 20. XX wieku wynieśli rasę do rangi najważniejszego czynnika w społeczeństwie, aby stygmatyzować Żydów i wywyższać nieżydowskich Aryjczyków, dzisiejsze elity podobnie przyjęły tę samą koncepcję, aby zaszkodzić tym, których uznali za „białych ciemiężycieli”, i wywyższyć „ludzi kolorowych”. Ale choć ci, którzy popierają nadanie Żydom i Izraelowi miana złych ciemiężców, mogą uważać się za „postępowych”, próbujących poprawić świat, rozpętali nową falę antysemityzmu, która, jak mają nadzieję Hamas i jego sympatycy, doprowadzi do kolejnego Holokaustu.
Ferguson należy do tych, którzy rozpoznali, że zgnilizna w samym sercu amerykańskiego świata akademickiego wynika z dominacji toksycznych mitów krytycznej teorii rasy i intersekcjonalności, które umożliwiły modne przekonanie legitymizujące antysemityzm. Uważa, że jedyną odpowiedzią nie jest próba reformowania elitarnych uczelni, w których te idee są nową ortodoksją, ale budowanie nowych, takich jak Uniwersytet w Austin, który pomógł założyć.
Ma rację, ale pozostaje pytanie, co zrobić z systemem uniwersyteckim, który został przejęty przez szerzących nienawiść ludzi podających się za humanistów.
Odpowiedzią jest pozbawienie funduszy każdej uczelni, w której antysemityzm i antyamerykanizm nie są jedynie tolerowane, ale stały się częścią nauczania. Istniał już silny argument przemawiający za pozbawieniem funduszy instytucji, w których nowa zdrada intelektualistów jest normatywna. Amerykańskie Stowarzyszenie Historyczne przypomniało nam, dlaczego powinno to być priorytetem dla nowej administracji.